Jesteśmy już w domu. Jak pewnie wiecie, ochrzczono nas żukiem Frankonią. Żuk spisał się wręcz idealnie. Z poprzednich postów widać iż pisał o nas portal internetowy 24Opole.pl któremu dziękujemy za współpracę.
A teraz krótkie streszczenie samego wyjazdu :)
Wyjechaliśmy mocno spóźnieni i na start w Katowicach dojechaliśmy około godziny 10. Stało się tak gdyż bagażnik dachowy na naszym żuku został pospawany o 5 rano a i inne przygotowania samochodu się przedłużyły. Następnie na stacji benzynowej po zalaniu baku pod korek pojawił się wyciek benzyny (trochę jej spaliliśmy i wyciek ustał), więc jeździliśmy praktycznie tylko na LPG. Pierwszy etap do Lipska przebiegł bez większych problemów i w lipsku byliśmy około 19 i rozpoczynaliśmy imprezę zapoznawczą z resztą złombolowców oraz odnowienie zeszłorocznych znajomości (Już tęsknie za impreza z ekipa Bonkers). Kolejny etap także bez większych przygód głównie autostradami. Kemping w Holandii całkiem przystępny a impreza trwała nadal :) Do Dunkierki także bez problemów choć czasowo na styk, prom załatwiony telefonicznie dzięki uprzejmości Gosi(siostry Kuby). Odcinek na kemping pod Londynem także bezproblemowy. Oczywiście w żuku była ciągła impreza a i brak radia wymuszał kreatywność, więc praktycznie przez wszystkie dni śpiewaliśmy sami :D. Wjazd do UK trochę ze strachem o ruch lewostronny ale daliśmy radę, co prawda zdarzyło się przypadkiem przejechać na czerwonym ale ogólnie było OK.
Następny kemping zlokalizowany było koło Lockerby. W tym dniu mieliśmy małe problemy, najpierw staliśmy w potężnym korku na autostradzie i obok niej także. Potem oderwał się zaczep od tłumika i opadł na ziemie (akurat szczęście że zjeżdżaliśmy na parking na przerwę), godzinka walki i naprawione. Następnie ze względu na korki, postawiliśmy pozbyć się nieużywanego pedału sprzęgła który pozostał po przeróbce poprzedniego właściciela i blokował prawdziwe sprzęgło co było niebezpieczne w korku. Jednak po naszym zabiegu ten właśnie pedał zablokował nam koło. Na szczęście miła pani z domu przy którym się zablokowaliśmy pożyczyła nam piłę do metalu i zaproponowała herbatę :) kolejna godzina stracona. Dotarliśmy późno i natknęliśmy się na kilka ekip. Nie mogąc znaleźć kempingu (wszyscy byli na alternatywnym) po poszukiwaniach znaleźliśmy publiczne boisko do krykieta i rozbiliśmy się na dziko :) razem z nami Jezus ze swoją zastawką, Żurrari, i dwa maluszki. Było ciekawie, za darmo i bez problemu.
Do mety także jechaliśmy długo, bez awarii ale z długą przerwą na prysznic i śniadanie razem z tirowcami :). Pojechaliśmy także trochę dłuższą trasą z dala od autostrady, jednak było warto ze względu na przepiękne widoki (co chwile postój). Na kemping w Loch Ness dotarliśmy około 19 i było wtedy już sporo ponad połowa uczestników na Mecie.
Na mecie jak to na mecie impreza do białego rana mimo deszczu, który odstraszył część ludzi. Zabawa była świetna.
Następnego dnia już od rana załogi rozjeżdżały się w swoją stronę. My postanowiliśmy zwiedzić okolicę, i tak przeszliśmy cały Drumnadrochit, razem ze wzgórzem z którego bardzo dobrze widać jezioro. Skosztowaliśmy tradycyjnej potrawy Fish & Chips :P, a na podsumowanie dnia obejrzeliśmy zamek Urqhart, który po 19 można zwiedzać samodzielnie bez opłat :P. Wieczorem dołączyliśmy do ekipy zmierzającej na dziki obóz, tuż przy samym jeziorze. Szukając tego miejsca ekipa z żuka z Bartoszyc miała wypadek z motocyklistą (nie ich wina). Jednak dołączyli do reszty ekip. Miejsce fajne i załogi także.
Następny dzień to Inverness i pomoc chłopakom po wypadku, oraz mały szaber żuka ze Śremu który został odholowany na złom (awaria tylnego mostu). Wyruszyliśmy także w drogę do Glasgow jednak rozbiliśmy się jakieś 50km od Glasgow nad Loch Lamond, gdzie przy koncercie na dudach i przepięknym widoku zjadały nas muszki :).
Sobota to już zwiedzanie Glasgow, opanowanie sklepu za 1 funta, a wieczorem podróż do pobliskiego Edynburga. W Edynburgu niedaleko centrum udało nam się rozbić w ogródku przemiłej starszej Pani. Po rozbiciu namiotu i przygotowaniu żuka do spania, uderzyliśmy zobaczyć Edynburg nocą. Pięknie prezentował się zamek i całe miasto. Po krótkim spacerze udaliśmy się do klubu na imprezkę :). Rano ładnie się spakowaliśmy i podziękowaliśmy pani ciasteczkami i kawą za gościnę w ogródku.
Następnym punktem na naszej trasie był Liverpool. Dzięki wielkiemu szczęściu ugościła nas Ilona, kuzynka Łukasza zwanego Raperem :). Przesympatyczna osoba, przygotowała dla nas kolację i pozwoliła spać u siebie w mieszkaniu. Naprawdę dziękujemy, szczególnie iż zostaliśmy tam dwie noce. W tym jedną mocno imprezową (znowu kluby :).
Z Liverpoolu udaliśmy się do Londynu, w którym spotkaliśmy kolejną grupkę znajomych, jednak na wyspach to polaków nie brakuje :). Szybkie zwiedzanie najważniejszych miejsc w Londynie i wieczór na górce z widokiem na Londyn. Krótki sen w parku w namiocie bez śledzi, po czym ruszyliśmy w drogę do Dover. Nasz samochód niestety opadł z sił więc Droga do Dover trwała około 7 godzin. W Dover czekaliśmy na tańszy prom do 2 w nocy więc odwiedziliśmy plażę i zamek oraz pozwiedzaliśmy samo miasto.
W planach mieliśmy także imprezę w Amsterdamie jednak coraz słabsze osiągi naszego bolidu (podjazdy na autostradzie zwalniały nas do 20-30 km/h, co zmuszało nas do ucieczki na pas awaryjny) sprawiły że pojechaliśmy prosto do Polski. Praktycznie cała droga przebiegła bez problemów, jednak nie mogliśmy jeździć żukiem na benzynie a jedynie na gazie, gdyż uszkodzony został gaźnik. Ostatni etap już w Polsce, sprawił nam największe kłopoty. Tuż za Zgorzelcem odpadł nam tłumik całkowicie i jeszcze po nim przejechaliśmy, naprawa trwała długo a i tak odpadł nam jeszcze 3 razy zanim zrobiliśmy to porządnie :P tak więc wjeżdżając do Polski o 8 rano w opolu byliśmy o 21 (z przystankiem we Wrocku by wysadzić Mumina).
Ogólnie żuczek się spisał i nie miał nieuruchomiającej awarii , choć do następnego złombola będzie trzeba sporo nad nim popracować.
Niedługo zdjęcia i jakieś filmiki :) Pozdrawiam serdecznie wszystkich którzy nas wspierali.